W ubiegłą sobotę miał miejsce kolejny klubowy turniej Magic the Gathering w formacie Pauper Extended. Odciążony z obowiązku losowania par i liczenia punktów, postanowiłem trochę bardziej skupić się na grze, podpatrywaniu innych i w ostateczności napisać krótką relację z kolejnej odsłony Żebraczych Kartoników.
Patrząc z perspektywy czasu dostałem najgorsze match up’y. Turniej zacząłem od pojedynku z Orlikiem i (nie)jego UG Infectem. Gdyby tą talią grał ktoś mniej doświadczony mógłbym liczyć na popełniane błędy – choć taka wygrana nie cieszy – a tak pozostało zdać się tylko na odrobinę pecha – którego to Orlik nigdy nie ma. Pierwsza gra skończyła się szybko, przy trzeciej czy czwartej turze Glistener Elf + Distortion Strike dopakowany jakimś Groundswellem i Giant Growthem załatwił sprawę. Druga trwała trochę dłużej. Biorąc pod uwagę że jedyną rzeczą jaka mnie ratuje to zadanie mu 20 obrażeń, zanim on będzie wstanie się przebić przez moją obronę, atakowałem czym tylko mogłem. Jak to z wieloma infectami bywa, także i ten lekko się „zaciął”, lecz nie na długo.
Greku i RG Aggro, to druga gra. Naporów się raczej (podkreślam raczej) nie boję. Jeżeli tylko nie będę miał flooda, jestem w stanie jakoś sensownie kontrolować sytuację na stole. Greku w pierwszej grze popełniał sporo błędów, atakował kiedy ja miałem czym – efektywnie – blokować. Mimo 12 spaleń (tak twierdzi Orlik, który użyczył mu talii), przez całą grę nie podeszło mu ani jedno. W drugiej rundzie, przeciwnik miał tragiczny dociąg, przez co miałem swobodne pole do popisu.
Trzecia gra, czyli Braca, który – nie da się ukryć – nauczył się naprawdę dobrze wywijać swoim White Weenie, a do tego, co mnie bardzo cieszy, stara się go modyfikować. Ponieważ jego aggro jest klasyczne i świetne, a co ważniejsze dla mnie szybkie, zaczęły się pojawiać problemy. Strata odrobiny z 20 PŻ na początku, nie boli. Gorzej jak na startowej ręce pojawiają się karty niby fajne, niby przyjemne i nawet można by coś zagrać, lecz później – jak to często w moim przypadku – zaczynają się problemy. W pierwszej rundzie, szybki napór przeciwnika załatwił sprawę skutecznie – choć nie bez problemów. Gdybym napisał że kontrolowałem sytuację chociaż na chwilę, byłbym skłamał. To raczej Braca dominował, z tury na turę będąc coraz bliżej nieuniknionego zwycięstwa. Druga gra to już kompletny popis nabytych umiejętności oponenta. Zaryzykowałem z nieciekawą ręką po mulliganie do 6 kart. Parę pierwszych rund, to wzajemne wystawianie potworków, powolne budowanie armii i skuteczne obniżanie mojego życia. Gdy zaczynałem się lekko odbijać od dna, Braca zafundował mi sytuację która była początkiem końca. Trzy odtappowane lądy, dwie katy w ręce i atak wszystkim co jest na stole. Byłem święcie przekonany że ma Guardians’ Pledge na ręce i się nie myliłem. Nawet ostrożny blok niewiele zmienił, gdyż następna karta jaką otrzymałem nie należała do zabójczych – możliwe że był to ląd i zostałem dobity w następnej rundzie.
Wyniki po trzech rundach przedstawiają się następująco:
- Braca / White Weenie
- Natan / Mono Black Control
- Orlik / UG Infect
- pavel (aka Węgiel) / BZ średniodystansowiec
- Aviko / UW Control
- Abdul / UB Aggro Control
- Greku / RG Aggro Ramp
Patrząc na zestawienie wyników (szczegóły na forum), trafiłem na dwie talie teoretycznie najbardziej problematyczne. Wszelkie talie kontrolne nie bolą mnie zbytnio, gdyż wydłużanie gry jest także dla mnie korzystne. Decku opartego na mechanice Infect nie spodziewałem się kompletnie, a tym bardziej nie pomyślałem co zrobić z ewentualnymi nieblokowalnymi potworkami. Z White Weenie gdyby nie dociąg jakoś mógłbym dać sobie radę, choć nie da się ukryć że mój przeciwnik bardzo dobrze sobie poradził.
Wygląda na to, że odstawienie Sylvok Lifestaff[/mgt_card]a dobrze podziałało. Nie obrażając Abdula, który ostatnio dzięki lasce, przetrwał niejedną grę, teraz bez niej spadł na szary koniec. Wysokie miejsce Mono Black Controla to zapewne zasługa bye’a oraz gry z Orlikiem – ilość point removalu bardzo dobrze zatrzymała UG Infecta.
Na koniec chciałem podziękować wszystkim za grę, a Orlikowi że zajął się „moją robotą” i poturlał kostką (nie zawsze szczęśliwie), policzył punkty. Mam nadzieję iż następny turniej będzie w liczniejszym gronie.